Zagłada redemptorystów w Warszawie – 6 sierpnia 1944  

Zobacz video

Napisy w twoim języku zamieszczone są w opcjach odtwarzacza YouTube.

Przeczytaj

Wspólnota otwarta. Korzenie – Zagłada redemptorystów w Warszawie – 6 sierpnia 1944

 

Ich werde euch wie Hunde erschießen! Rozstrzelę was jak psy!

1 sierpnia1944 roku – był to pierwszy dzień powstania – w godzinach popołudniowych do tego naszego klasztoru redemptorystów przy Karolkowej przyszła grupa powstańców. Poprosili ojca przełożonego, chcieli z nim rozmawiać. Wyszedł ojciec Kania, a oni krótko oznajmili, że mają rozkaz od dowództwa, aby zająć ten klasztor, który był wtedy jednym z największych budynków w tej okolicy, na punkt oporu. Ojciec rektor sprzeciwił się, prosił ich, aby tego nie robili. Dlaczego? Dlatego że w piwnicach pod klasztorem, pod kościołem, zaczęli się już gromadzić ludzie, nasi parafianie szukając schronienia. A więc były kobiety, były dzieci, były osoby starsze i ojciec prosił ze łzami w oczach: Panowie nie róbcie tego. Proszę was nie narażajcie tych ludzi. Przecież mogą nas wszystkich rozstrzelać. Kto nas obroni? Ale powstańcy nie ustąpili, przed wejściem wywiesili flagę biało-czerwoną, która łopotała aż do nadejścia Niemców.

Część naszych współbraci przyjęło to pozytywnie, ale byli też i tacy ojcowie, którzy mieli inne zdanie. Mówili: zwolnić, wypuścić przede wszystkim  naszych kleryków, niech uciekają gdzieś poza Warszawę, niech ratują swoje życie. Ojciec rektor był innego zdania, powiedział: Nie, zostaniemy razem, razem mamy większe szanse na przeżycie.  Wtedy ślub posłuszeństwa był bardzo wysublimowany, nie można było sprzeciwić się rektorowi. To było nie do pomyślenia. Pan Rogoziński, nasz parafianin, przybiegł piątego sierpnia wieczorem do klasztoru i zaczął krzyczeć: Uciekajcie, ojcowie uciekajcie, bo wszystkich mordują na Woli i was zamordują! Jeden z naszych braci odpowiedział: Nie możemy! Dlaczego? Szef nie pozwala.

Do naszego klasztoru zaczęli przybiegać ludzie z okolicznych domów. Byli to przede wszystkim nasi parafianie. Zgromadzili się w tych piwnicach klasztornych: kobiety z małymi dziećmi, ludzie starsi, młodzież. Nasi ojcowie służyli im, dzielili się skromnym pożywieniem, które jeszcze posiadali, opatrywali rany, ale przede wszystkim modli się razem z nimi, odprawiali Msze Świętą i jak mówią nam kroniki: ciągle spowiadali. Byli świadomi powagi sytuacji, że może przyjść najgorsze. Piątego sierpnia, rano, Niemcy, a dokładnie ta straszna grupa Dirlewangera atakowała od tej strony, od sióstr karmelitanek, tu do ogrodu. Powstańcy się wycofali do Śródmieścia. Szóstego sierpnia w niedzielę,  około drugiej w nocy, Niemcy otoczyli cały klasztor, z każdej strony: od strony kościoła i od strony ulicy Wolskiej, nie wchodzą do klasztoru, boją się. Jednak po chwili wchodzi dwóch żołnierzy i  jeden cywil do wnętrza klasztoru, kogoś nawołują. Z klasztoru wychodzą ojciec przełożony Kania i ojciec Müller, który bardzo dobrze władał  językiem niemieckim.  Stają przed Niemcem. Pada krótka komenda: Macie piętnaście minut na opuszczenie klasztoru.

Ojcowie wychodzą na ulicę, na pewno rozglądali się strwożeni, otoczeni przez tę straszną grupę Dirlewangera. W pobliżu leżała zastrzelona  kobieta w kałuży krwi. Nasi współbracia i zgromadzeni wierni wychodzą na ulicę Karolkową. Wszystko płonie wokół, mimo że noc, ale jak mówią świadkowie: Było jasno, bo te okoliczne kamienice stanęły w ogniu. Niemcy zatrzymują i pytają się: Czy wszyscy wyszli? Ojciec przełożony mówi, że został ojciec Górski, który leży chory  w piwnicach. Niemcy każą, aby dwóch ojców wróciło do klasztoru i czuwało nad  chorym.

Wkrótce  rozpoczęła się jakby krótka selekcja. Najpierw ustawili zakonników po czterech, następnie mężczyzn i wreszcie trzecia grupa – to kobiety i dzieci. Kobiety zaczęły płakać, szlochać, rozpaczać i wtedy jeden z tych Niemców podszedł, był widocznie Ślązakiem, bo łamaną polszczyzną rzekł: uciekajcie, ale się nieoglądajcie. I kobiety w stronę Śródmieścia uciekły i przez to ocaliły swoje życie. Gdy 27 naszych współbraci było prowadzonych ul. Wolską, Niemcy bardzo dokładnie, skrupulatnie zaczęli plądrować cały klasztor. Strzelali podobno do każdego ciemnego zakątka. Plądrowali klasztor od piwnic aż po sam dach.

Ojciec Edmund Górski miał 69 lat, był chory, przeżywał depresję i  nie wyszedł na zewnątrz, został w piwnicy. Gdy Niemcy wpadli, zauważyli go leżącego na łóżku, ściągnęli brutalnie na ziemię, zastrzelili i w tej piwnicy go podpalili. Dwóch pozostałych – ojciec Doliński i Kotyński – odprawiało w kościele Msze Świętą. Niemcy wpadli do kościoła, odciągnęli ich od ołtarza, wyszydzili ich kapłaństwo, ich starszy wiek. Przeprowadzili do ogrodu i tu w ogrodzie rozstrzelali. Większy z nich – ojciec Kotyński – wyglądał tak jakby chciał zasłonić przed jakimś niebezpieczeństwem ojca Dolińskiego.

Niemcy pognali  zgromadzony tłum w stronę ulicy Wolskiej. Hitler wydał rozkaz: Nie wolno nikogo było brać do niewoli, wszyscy mieszkańcy Warszawy muszą być rozstrzelani i w ten sposób – jak powiedział – damy straszliwe świadectwo dla innych miast Europy. Wszystkich zakonników zrewidowano, niektórych popychano, bito. Ojciec przełożony Kania krzyknął głośno: Żałujcie za grzechy! Wymówił formułę rozgrzeszenia, wtedy jeden z Niemców podszedł, krzyknął: Was den los!? (O co chodzi?), uderzył go kolbą, ojciec padł na ziemię. Pozostali szli w kierunku kościoła Świętego Wojciecha. Byli przekonani, że idą może w kierunku  stacji Pruszków, że zostaną w jakiś sposób ocaleni z tej straszliwej pożogi.

Po lewej stronie mijali zajezdnię tramwajową przy ulicy Wolskiej. Zaledwie kilka godzin przed tym wymarszem, rozegrał się tu straszny dramat.  Otóż Niemcy, gdy otoczyli tę zajezdnię, wyprowadzili wszystkich tramwajarzy, całą zmianę, ponad tysiąc mężczyzn. Wszystkich rozstrzelali. Nasi ojcowie, współbracia na pewno pomyśleli wtedy o Matce Bożej Nieustającej Pomocy  i   pięknym obrazie Matki Bożej, który pozostał  w kościele na Karolkowej.

Nasi ojcowie przeszli  800 metrów, od klasztoru przy ulicy Karolkowej, od naszego kościoła, tutaj,  przed kościół Świętego Wojciecha. Byli przekonani, tak jak inni, którzy szli w tej kolumnie, że wprowadzą ich do tej świątyni. Wydano komendę, żeby iść naprzód. Ojcowie schylili się,  żeby wziąć walizkę czy jakiś tam przedmiot. Niemcy kazali  zostawić wszystko i skierowali ich od razu na lewo,  na drugą stronę ulicy.

Dwudziestu siedmiu naszym współbraciom kazano iść tutaj na lewo, na plac fabryki Kirchmajera i Marczewskiego. Była to fabryka maszyn rolniczych na Wolskiej 79/81, tu ich wprowadzono. Była to duża kamienica, w czasie powstania została częściowo spalona, ale  mur budynku przebiegał właśnie tutaj,  kilkadziesiąt metrów od kościoła Świętego Wojciecha. Mamy świadectwo jednego człowieka, widział on  moment egzekucji naszych współbraci. Pan Czesław Cieślik opowiadał, że był w tej grupie rozstrzeliwanych. Niemcy kazali ściągnąć wszystkim mężczyznom marynarki, następnie pierwszą grupę, czyli naszych ojców, ustawili w rzędzie. Młody gestapowiec podszedł do naszego przełożonego ojca Kani, a ci młodzi gestapowcy, jak mówią świadkowie, podobno byli najgorsi. I powiedział takie słowa: Du hast Banditen erzogen. Ich werde euch wie Hunde erschießen! (A wychowałeś bandytów, rozstrzelam was jak psy). Kazał najpierw ojcom  ustawić się  tyłem do ściany i każdemu strzelał w głowę z automatu. Gdy ktoś jeszcze się ruszał,  strzelał krótką serią w serce i tak zabijał wszystkich. Ojca przełożonego zostawił na koniec. Kilka minut sycił się widokiem  pomordowanych, a następnie podszedł do przełożonego i uśmiechając się wycelował mu w twarz – strzelił w czoło. I tak Niemcy zamordowali wszystkich dwudziestu siedmiu redemptorystów, właśnie tutaj w tym miejscu.

Świadek rozstrzelania naszych współbraci, pan Czesław Cieślik, zaczął uciekać.  Posypały się strzały z karabinów maszynowych, dostał w okolice serca, jeden postrzał w nogę. Dziwne, że kula, która dotknęła jego klatki piersiowej, rozbiła  szklany obrazek świętego Antoniego, ale jakoś nie uszkodziła jego serca, oprawcy  dali już spokój.

Niemcy chcieli jakoś usuwać zwłoki, bo przecież bali się  epidemii. Rozkazali mężczyznom, którzy czekali na następną egzekucję, aby pomordowanych redemptorystów, w habitach ociekających krwią, ułożyć na stosie. Najpierw kładziono warstwę zwłok, potem drewno, potem znowu zwłoki i polewano benzyną albo posypywano specjalnym łatwopalnym białym proszkiem. I tu dokonała się  ofiara całopalna, zostali tutaj spaleni, tych dwudziestu siedmiu zakonników  razem z mieszkańcami Woli.

Stała się rzecz przedziwna, tak  mówią świadkowie, między innymi ksiądz Jan Twardowski. Duchowny opisał   w swoich wspomnieniach, że po egzekucji naszych współbraci, przyjechał na motorze jakiś żołnierz Wehrmachtu i krzyknął z daleka: Halt! Halt! (Stać!) Dał gestapowcowi jakiś dokument,  a ten  przeczytał i krzyknął: Halt! I wszystkich skierowano z powrotem do kościoła Świętego Wojciecha. Było tam pełno Niemców  i oczywiście ludności cywilnej. Kościół zamienił się w wielkie przejściowe więzienie. Młody gestapowiec wyszedł na ambonę i łamaną polszczyzną rzekł: Módlcie się za Hitlera, darował wam życie. Tuż po rozstrzelaniu naszych ojców cofnięto  straszliwy rozkaz, który wydał Himmler, aby wszystkich rozstrzelać. Były naciski wśród aliantów, były naciski różnych rządów na rząd niemiecki, żeby cofnąć te rozstrzeliwania. Zagrożono również, że alianci będą rozstrzeliwać jeńców niemieckich.

W lutym 1945 roku jeden z naszych współbraci, Jan Igielski, przyszedł tutaj i ludzie opowiedzieli mu o zagładzie, pokazywali, gdzie dokonano  zabójstwa. Ojciec znalazł wśród  popiołów kości i prochy ofiar.  Medal, który  mam, z dużym prawdopodobieństwem został  stąd wygrzebany. To jest jak nasza relikwia. Znaleziono także fragmenty różańców ze stoku, specjalna roślina, która nie ulega łatwemu spaleniu. Kilka kluczy od klauzury, od naszego klasztoru z ulicy Karolkowej. Znaleziono również fragmenty krzyży, które nosimy pod habitem, one nie wszystkie się spaliły.

Pomnik, który zbudowany jest ku pamięci trzydziestu zakonników, naszych współbraci, rozstrzelanych mieszkańców Woli, ma wymowę symboliczną. Widać czarny granit, pas, różaniec, symbolizuje redemptorystę, habit i ten biały skromny krzyż, ramiona krzyża, do których przybity jest zakonnik. Plac Męczenników Woli  – zbudowaliśmy go w roku 2001 i dedykowany jest nie tylko redemptorystom, którzy zginęli w czasie Powstania Warszawskiego, ale i okolicznym mieszkańcom, przede wszystkim naszym parafianom. Tablica upamiętnia 50 000 wymordowanych, badania nawet wskazują, że ta liczba jest większa, że około 60 000 zostało zamordowanych, w tych pierwszych dniach nastąpiła rzeź Woli.

 

Zagłada Redemptorystów na Woli 6.08.1944 była największym mordem na zakonnikach w czasie II wojny światowej.

 

Autor: o. Paweł Mazanka CSsR

This post is also available in: English (angielski) Español (hiszpański)


Aktualności