Człowiek, który nigdy nie tracił nadziei – wygnanie Benonitów i dalsze losy

Zobacz video

Napisy w twoim języku zamieszczone są w opcjach odtwarzacza YouTube.

Przeczytaj

Cel dzieła misyjnego –
Człowiek, który nigdy nie tracił nadziei – wygnanie Benonitów i dalsze losy

 

9 czerwca 1808 skończył się sen Klemensa o fundacji w Warszawie. Benonitów oskarżano o bycie krypto-jezuitami wrogimi cesarstwu (a szczególnie niechętnymi Napoleonowi), wśród których Klemens uważany był za najgorszego. Zakonników wygnano z Warszawy. Kościół został otoczony przez wojsko, tak że nawet ludzie, którzy chcieli bronić redemptorystów, nie mogli tego w żaden sposób uczynić. Czterdziestu kapłanów i braci stłoczono w jednym pomieszczeniu i poddano wielogodzinnym przesłuchaniom. Wreszcie, 20 czerwca, wywieziono ich z Warszawy na wozach w różnych kierunkach.

Wszyscy spotkali się w twierdzy Kostrzyn, gdzie spędzili tam jakiś czas. Następnie, zgodnie z decyzją władz, zostali rozesłani po dwóch do krajów swojego pochodzenia. Klemens rozpaczał, że nie będzie mu dane dokonać swoich dni wśród współbraci; zresztą większości z nich nigdy już więcej nie zobaczył. Wraz z bratem zakonnym i klerykiem Marcinem Starkiem zostali, jako poddani monarchii habsburskiej, odesłani do Wiednia. Po drodze czekały ich liczne mniej lub bardziej szczęśliwe przygody (w tym nawet zagrażające życiu). W pewnym momencie Marcin zgubił swój paszport. Zatrzymani na granicy przez policję zakonnicy zostali podejrzani o to, że są szpiegami, za co groziła im nawet kara śmierci przez rozstrzelanie. Na szczęcie dowódca posłał zapytanie do twierdzy w Kostrzynie; otrzymawszy odpowiedź, zwolnił więźniów.

Klemens przybył do Wiednia, miasta swojej młodości. Nie była to jednak ponowna „miłość od pierwszego wejrzenia”, bowiem napotkał niecodzienny komitet powitalny. W czasie rutynowej kontroli odkryto w jego bagażach paramenty liturgiczne i natychmiast pojawiło się podejrzenie, że są to zwyczajni złodzieje uchodzący ze swoim łupem. Ojciec Hofbauer został aresztowany. Dopiero po trzech dniach spędzonych w celi, na skutek interwencji arcybiskupa Wiednia, został wypuszczony na wolność.

Z religijnego punktu widzenia, ówczesna stolica Cesarstwa Austriackiego przedstawiała dość skomplikowaną rzeczywistość. Teoretyczne 97 % jej mieszkańców było katolikami, ale w rzeczywistości mało z nich praktykowało swoją wiarę. Co więcej, w tym wielkim europejskim mieście szerzyły się oświeceniowe prądy myślowe, wrogie tradycyjnej religii. Na dodatek w monarchii habsburskiej panowała ideologia józefinizmu, zakładająca dążenie do tego, by cała działalność kościelną i wszelkie przejawy życia religijnego podporządkować państwu. Organizowano kontrole policyjne, ograniczono do minimum kazania, a ich treści spisywano. Sprawdzano nawet to, kto i u kogo się spowiada. Klemens znalazł się w Wiedniu w sytuacji swoistego bezrobocia duszpasterskiego. Możemy tylko się domyślać, jak wielkim bólem dla tego człowieka, który całe życie był tak aktywny, musiała być ta sytuacja. Na szczęście z pomocą przyszli przyjaciele z czasów studiów na Uniwersytecie Wiedeńskim.

Klemens otrzymał stanowisko pomocnika duszpasterskiego w kościele należącym do franciszkanów. Miał być duszpasterzem wspólnoty włoskiej, która gromadziła się w tej właśnie świątyni. Niestety, zgodnie z ówczesnymi zwyczajami, cała jego działalność mogła sprowadzać się tylko do odprawiania mszy świętej i głoszenia kazań od czasu do czasu. Dla ojca Hofbauera było to zdecydowanie za mało. Podjął się więc działalności, w której mógł bardziej się realizować: wyszedł do ludzi, spotykał się z nimi i rozmawiał. Zaczął spędzać coraz więcej czasu w konfesjonale. Po czterech latach, w 1813 roku, przyszło swoiste wybawienie: Klemens otrzymał swoje własne miejsce. Arcybiskup Wiednia powierzył mu posadę kapelana w klasztorze sióstr urszulanek. Niestrudzony redemptorysta dostał również większe mieszkanie, większe od dotychczasowego (dwupokojowego), gdzie zamieszało trzech jego współbraci. Mógł wreszcie sprowadzić jeszcze kolejnego, o. Sabellego, który posługiwał mu jako osobisty sekretarz (a przecież wiadomo, że Klemens prowadził obfitą korespondencję, by utrzymać kontakt i jedność ze współbraćmi rozproszonymi po całej Europie).

I tu właśnie Klemens, ożywiany tym samym duchem, który gnał go przez całe życie i pobudzał do działania, oddał się całkowicie posłudze. Prezentował postawę wolności od skostniałych przyjętych form duszpasterstwa, szukał nowych inicjatyw, które odpowiadałyby potrzebom ludzi, czasu i miejsc, w których się znalazł. Spędzał długie godziny w konfesjonale, prowadził wiele rozmów, przyjmował u siebie innych, wychodził do nich, a przede wszystkim poświęcał się kaznodziejstwu. Przyjrzyjmy się tym wymiarom działalności ojca Hofbauera.

Zacznijmy od kaznodziejstwa. Jako anegdotę wspomina się fakt, że gdy Klemens zjawił się w kościele świętej Urszuli, od razu zapytał siostrę zakrystiankę: „Jak się ma sprawa z kazaniami?”. Ta zdumiona odpowiedziała: „Kazania? Kazania głosi się tylko w wielkie święta, nie w zwykłe niedziele, a poza tym w tym kościele nie ma do kogo gadać”. Nie przejmując się tym, a właściwie lekceważąc obowiązujące prawa, już w pierwszą niedzielę święty redemptorysta wszedł na ambonę i zaczął przemawiać do kilku osób, które były zgromadzone w świątyni. Wieść obiegła całe miasto. Z ust do ust przekazywano wiadomość, że w kościele św. Urszuli Słowo Boże głosi niezwykły kaznodzieja i wkrótce sam kościół, choć niewielki (podobnie jak ten świętego Benona w Warszawie), zaczął pękać w szwach.

Na czy polegał kaznodziejski fenomen świętego Klemensa? Według świadków nie był on jakimś znakomitym mówcą. Jego niemiecki pozostawiał ponoć wiele do życzenia – zakonnik przemawiał z silnym akcentem. Co więcej (co dziś jest czymś nie do pomyślenia), jego kazania nierzadko trwały godzinę. Z relacji dowiadujemy się, że słuchacze jednak trwali w milczeniu, łapiąc każde jego słowo i bojąc się poruszyć czy zakasłać. Dlaczego? Według zachowanych przekazów kazania Klemensa różniły się znacznie od tego, co stanowiło pewnego rodzaju standard epoki. Nie polegały one na filozofowaniu i snuciu racjonalnych refleksji na temat moralności, która ma służyć społeczeństwu, co było niemal regułą tamtych czasów. Uznawano wówczas bowiem, że religia, jeśli ma po coś istnieć, to w tym celu, żeby by być użyteczną. Klemens przede wszystkim głosił doktrynę i kerygmat: mówił o prawdach wiary, będąc przekonanym, że powinno to poprzedzać nauczanie moralne. W innym przypadku stałoby się ono wyłącznie zbiorem sztucznych zasad narzuconych człowiekowi, które prędzej czy później odrzuciliby ludzie. Przede wszystkim jednak kazania ojca Hofbauera były nasycone treściami biblijnymi, bo jak sam często powtarzał, „Ewangelię należy przepowiadać ciągle na nowo. Ciągle do niej wracać”. Już samo przygotowanie Klemensa do homilii było charakterystyczne. Gdy ktoś go kiedyś o to zapytał, odpowiedział: „Kazanie przygotowuje się na kolanach”. Według świętego redemptorysty należało głosić Ewangelię, która ma objąć całego człowieka, we wszystkich jego wymiarach, dlatego też głoszone przez niego kazania nie były myślowymi spekulacjami. Czasem gubił wątki, niekiedy poszczególne myśli nie wiązały się ze sobą, ale były nasycone głęboko emocjami. Przede wszystkim zaś stanowiły osobiste credo apostoła Warszawy i Wiednia – i to właśnie przemawiało do ludzkich serc. Niezachwiana wiara dawała Klemensowi moc przepowiadania. Jak powiedział jeden z jego słuchaczy, „Całe jego kazanie było jednym wielkim aktem wiary”. Nawet raporty policyjne spisywane przez szpiegów przesyłanych regularnych do kościoła św. Urszuli stwierdzały, że ojciec Hofbauer jest religijnym fanatykiem, który, co prawda w dobrej wierze, usiłuje oprzeć religię na Objawieniu i żywym kontakcie z Jezusem Chrystusem.  Wypada tu przytoczyć słowa świętego Jana Pawła II, który mówił, że ludzie bardziej potrzebują świadków wiary niż jej nauczycieli – to zdanie jest aktualne nie tylko dla naszych czasów, ale dla wszystkich. Z całą pewnością święty Klemens przemawiał w ten właśnie sposób – i tak dokonywały się cuda nawrócenia.

Tu pojawia się drugi wymiar działalności ojca Hofbauera, mianowicie jego posługa w konfesjonale. Penitenci bez wahania mówili o jego nadzwyczajnych zdolnościach i darze przenikania ludzkich serc oraz miłości, z którą jak prawdziwy ojciec odnosił się do wszystkich, którzy do niego przychodzili. Usiłował ich zrozumieć, wysłuchać, pocieszyć, udzielić rady; nazywano go nawet ucieczką grzeszników. Jego zalecenia były zwykle krótkie, bardzo konkretne i odnoszące się do życia. Jedna ze spowiadających się u niego kobiet wspominała, że gdy skarżyła się na swoje relacje z dziećmi, Klemens miał jako całą naukę powiedzieć jej tylko: „Wiesz, matka czasem bardziej pomoże dzieciom, gdy rozmawia z Bogiem o dzieciach niż z dziećmi o Bogu”. Wspomina się też anegdotę, gdy pewien człowiek miał trudności z wybaczeniem sobie popełnionych przez siebie grzechów. Święty redemptorysta prosto z konfesjonału zaprowadził go do swojego mieszkania i tam wrzucił kamień do stojącego wiadra z wodą. „Widzisz – tak jak ten kamień zniknął w wodzie, tak twoje grzechy znikają w oceanach Bożego miłosierdzia” – powiedział. Klemens spędzał w konfesjonale niezliczone godziny. Zimą wstawał nawet pomiędzy trzecią i czwartą godziną nad ranem. Szedł na piechotę do małego kościoła, gdzie czekali na niego ci, którzy musieli rozpocząć o świcie pracę: służący, robotnicy… Spowiadał ich, a następnie wracał do kościoła świętej Urszuli, gdzie już stali kolejni penitenci. Z ust do ust przekazywano sobie jego nazwisko jako tego, który jest zawsze gotowy, by przyjąć grzesznika i udzielić rady odnoszącej się zarówno do życia duchowego, jak i codziennego.

Z posługą pojednania Klemens spieszył również do chorych i umierających, do ich mieszkań i do szpitali. Zawsze zabierał ze sobą jakiś drobiazg, choćby kwiaty, by sprawić cierpiącemu małą radość. Przez dwanaście lat pobytu w Wiedniu ojciec Hofbauer przygotował na śmierć około dwóch tysięcy osób.

Szczególną opieką i zainteresowaniem Klemens otaczał młodzież, zwłaszcza akademicką, która w owych czasach była bardzo zaniedbana religijnie. Jego mieszkanie stało zawsze otworem dla studentów. Ukształtowało się coś w rodzaju nieformalnych wieczornych spotkań: młodzi przychodzili i podejmowali różne tematy. Nie było żadnego ustalonego porządku tych dyskusji, ich problematykę nasuwało samo życie. Czasem dyskutowano o prawdach wiary, czasem o sytuacji o sytuacji Kościoła; niekiedy była to godzina biblijna, innym razem czas spędzony na modlitwie. Uczestnicy tych spotkań wspominali, że za każdym razem, gdy pukali do drzwi niestrudzonego kaznodziei, otwierał im sprawiając wrażania kogoś, kto właśnie na nich czeka.  Ze swej strony Klemens dostrzegał niezmiernie ważny element tej działalności: wiedział, że ci ludzie wracają na swoje stancje, gdzie często gnieździli się po kilkanaście osób i tam przekazywali to, czego sami doświadczali, tym samym czyniąc Ewangelię dostępną w tych miejscach i pozwalając temu, co głosi zakonnik, docierać tam, dokąd on sam dotrzeć nie mógł.

Relacje te i obcowanie z prawdziwym świętym oczywiście miały też wpływ na powołania. Gdy krótko po śmierci Klemensa otwarto pierwszą wspólnotę redemptorystów w Wiedniu, zgłosiło się do niej ponad trzydziestu kandydatów, z czego większość była właśnie uczestnikami wspomnianych wieczornych spotkań. Fenomen postaci ojca Hofbauera polegał między innymi na tym, że był on apostołem zarówno dla biednych, jak i bogatych. W jego mieszkaniu spotykały się osoby z najwyższych klas ówczesnego społeczeństwa: ludzie z kręgów polityki, nauki i sztuki. Wystarczy wspomnieć choćby osoby takie, jak Fryderyk Schlegel (nazywany księciem romantyków), Klemens Brentano (poeta romantyzmu niemieckiego, a zarazem osobisty sekretarz bł. Katarzyny Emmerich) czy Józef von Pilat (osobisty sekretarz kanclerza Metternicha) i wielu innych. Nazywano te grupę „kręgiem Hofbauera” albo „kręgiem romantyków”. Według znawców wywarła ona wielki wpływ na kulturę tamtych czasów. W tym momencie warto dodać, że gdy w 1815 roku w Wiedniu odbywał się międzynarodowy kongres, który miał wprowadzić porządek po zawierusze wojen napoleońskich, niektórzy z jego uczestników przybywali do mieszkania Klemensa, sprowadzani tam przez członków wspomnianej grupy. Wśród nich znajdował się m.in. następca tronu Królestwa Bawarii. Znajomość i przyjaźń ojca Hofbauera z młodym księciem ułatwiła później redemptorystom założenie wielu placówek w tym kraju; tego święty już jednak nie doczekał.

Właściwie leżał już na łożu śmierci, gdy otrzymał wiadomość, że cesarz udzielił pozwolenia na otwarcie klasztoru redemptorystów w stolicy. Nie było mu jednak dane tego zobaczyć i doświadczyć realizacji wielkiego marzenia. Będąc (jak na ówczesne czasy) człowiekiem w podeszłym wieku, wyczerpanym licznymi podróżami, skutkami znoszenia niepogody, czasem niedojadania i niedosypiania, wczesną wiosną rozchorował się. Jego stan zdrowia pogorszył się znacznie: liczne krwotoki i gorączka wyczerpały go, sprawiając, że ostatnie tygodnie życia były dla niego właściwie jednym wielkim pasmem bólu.  15 marca 1820 roku, gdy rozległy się dzwony w południe, Klemens powiedział do otaczających go osób (a warto powiedzieć, że nie było przy nim żadnego redemptorysty – wszyscy przebywali gdzie indziej, załatwiając jakieś sprawy): „Dzwonią na Anioł Pański, pomódlmy się”. Gdy obecni (a było to sześcioro świeckich) zmówili modlitwy i powstali z klęczek, ojciec Hofbauer już nie żył. Współbracia nie mogli zająć się pogrzebem (byli nieobecni), ale zaraz ktoś postarał się o trumnę, a ktoś inny o karawan. Dwunastu studentów Klemensa pociągnęło wóz z ciałem świątobliwego zakonnika. Przybywało stopniowo coraz więcej ludzi – ktoś zadbał o świece, które rozdano w tłumie i żałobny pochód stał się procesją świateł. Gdy kondukt dotarł do katedry św. Stefana, ktoś otworzył główne wejście – ogromne drzwi otwierane tylko dla koronowanych głów i na specjalne okazje. – Trumnę ubogiego redemptorysty wniesiono do świątyni, która natychmiast wypełniła się ludźmi tak, że niektórzy musieli zostać na zewnątrz. Stamtąd przeniesiono ciało Klemensa na tak zwany Cmentarz Romantyków, ówcześnie znajdujący się poza granicami miasta. Tam apostoł Wiednia i Warszawy spoczywał aż do czasu przeniesienia jego szczątków w związku z rozpoczęciem procesu beatyfikacyjnego.

Ziarno rzucone w glebę obumarło i wkrótce przyniosło obfity plon. Misjonarze z pierwszej wspólnoty redemptorystów stolicy Austrii wkrótce rozeszli się po całej Europie. Tylu chętnych zgłaszało się do zgromadzenia, że już dwadzieścia lat późnej papież musiał nakazać podzielenie go na sześć prowincji za Alpami. Zaledwie dwanaście lat po śmierci Klemensa (w 1832 roku) duchowi synowie świętego Alfonsa Liguoriego przebyli Atlantyk i założyli pierwsze wspólnoty w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej. W ten sposób Warszawa i Wiedeń stały się obok włoskiego Scala prawdziwymi kolebkami międzynarodowego zgromadzenia, a człowiek, którego wszystkie wysiłki kończyły się niepowodzeniami, został (obok św. Alfonsa), jak uważa wielu redemptorystów, współzałożycielem Zgromadzenia Najświętszego Odkupiciela.

Święty Klemens Maria Hofbauer to człowiek, który nigdy nie tracił nadziei i miał odwagę zaczynać ciągle od nowa. Nieraz przyszło modlić mu się tymi słowami: „Ja idę naprzód, Ty wiedź wzwyż”. Był to misjonarz głęboko wierzący w to, że jak długo istnieją ludzie potrzebujący Dobrej Nowiny, tak długo istnieje nadzieja dla zgromadzenia i jego misji. Tak długo jest dla nas przyszłość, o ile tylko tak jak nasz święty współbrat będziemy mieli odwagę odczytywania głosu Boga przemawiającego do nas przez krzyk ubogich. Jeśli będziemy mieli odwagę rezygnowania z ulubionych, ale już niepotrzebnych form i struktur, odpowiemy na prawdziwe potrzeby duszpasterskie Kościoła. Takie jest dziedzictwo świętego Klemensa, takie jest nasze wezwanie.

 

Autor: o. Jacek Dembek CSsR

This post is also available in: English (angielski) Español (hiszpański)


Aktualności